Skarbnica Miodnej wiedzy

Jak wyglądało dawne kolędowanie na Sądecczyźnie

Grafika Wyrozniajaca Koledowanie

Święta, Święta…, a po Świętach podłaźnicy, szczodroki, herody, maszkary, czyli kolędowanie na Sądecczyźnie

W domach czuć jeszcze cały czas świąteczny klimat. Poprzedni artykuł „Dawne zwyczaje na Sądecczyźnie – czyli magia Świąt” zabrał nas do przeszłości i przedświątecznych przygotowań. Teraz, na świątecznej fali, znów przeniesiemy się w dawne czasy. Tym razem zasiądziemy przy wigilijnym stole i opowiemy o kolędowaniu na Sądecczyźnie, które było w naszym regionie wyjątkowo ciekawą tradycją.

Przy wigilijnym stole

Kiedyś, podobnie jak dziś, domownicy wypatrywali pierwszej gwiazdki, aby zasiąść do uroczystej kolacji. I podobnie jak dziś, najpierw dzielono się opłatkiem. U Łemków (greckokatolickich albo prawosławnych) był to specjalnie pieczony chleb „połaznyk”. Tak jak obecnie, wieczerza składała się wyłącznie z potraw postnych. Potrawy maszczono powszechnie używanym olejem lnianym.

Współczesny stół wigilijny obfituje w rozmaite świąteczne potrawy, też oczywiście postne. Kiedyś wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Centralne miejsce zajmowała misa z jedzeniem, z której jedli wszyscy domownicy. Po spożyciu jednej potrawy, gospodyni nakładała następną. Na wigilijny stół trafiały natomiast produkty z wiejskich upraw. Miało to także swoją symbolikę. Wierzono bowiem, że nie zabraknie ich na stole w nadchodzącym roku. Wśród nich były różnego rodzaju produkty zbożowe, kasze, brukiew, ziemniaki, kapusta, a także fasola, groch, śliwki suszone, grzyby, mak.

Liczba potraw na wigilijnym stole była nieparzysta. Im ich było więcej, tym lepsza była wróżba dla gospodarstwa na nadchodzący rok. Po zakończonej wieczerzy gospodyni zbierała to, co domownicy pozostawili na talerzach, a gospodarz dawał resztki jedzenia zwierzętom. Dzielił się również z nimi opłatkiem. Wierzono, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem.

Po wieczerzy przed północą wyruszano na pasterkę. Niektórzy, zanim dotarli do kościoła, szli jeszcze obmyć się w źródełku lub rzece. Wierzono bowiem, że o północy woda w potokach może zamienić się w wino. A skosztować go mogą jedynie osoby, które nie mają grzechów.

Tradycje kolędnicze na Sądecczyźnie

Dzień Wigilii był wyjątkowo intensywny. Dlatego w pierwszy dzień Świąt nie wolno było wykonywać żadnych prac. Był to czas przeznaczony dla rodziny, czas zasłużonego odpoczynku. Natomiast drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia wspominany był św. Szczepan – pierwszy męczennik. Wtedy to po domach zaczynali chodzić kolędnicy. Byli to między innymi podłaźnicy, czyli młodzi chłopcy. Odwiedzając gospodarstwa wspólnie z domownikami śpiewali kolędy i składali życzenia pomyślności. W zamian otrzymywali poczęstunek.

Tradycje kolędnicze na Sądecczyźnie były bardzo rozmaite i co ważne, ten zwyczaj jest nadal ważny. Dowodzą tego między innymi konkursy kolędnicze. Dzięki nim tę piękną tradycję mogą poznać młode pokolenia. Mają niepowtarzalną okazję, żeby zobaczyć, jak kolędowanie wyglądało kiedyś.

Podłaźnicy, szczodroki, herody, draby i maszkary

Podłaźników już poznaliście. Teraz czas na inne grupy kolędnicze. Kiedyś miały one swoje nazwy, na przykład draby noworoczne związane, jak sama nazwa wskazuje, z Nowym Rokiem.
Wcielali się w nie młodzi mężczyźni. Ważnym elementem ich strojów była słoma. Były nią oplecione stroje i z niej wykonane były wysokie spiczaste czapki. Charakterystycznymi rekwizytami drabów, które trzymali w rękach, były lagi. Często tym postaciom kolędniczym towarzyszył też dziad, który zbierał datki.

Inne wyjątkowo ciekawe grupy kolędnicze odgrywały scenki z wydarzeniami biblijnymi. „Do takich grup należały tzw. herody – chłopcy przebrani za: króla Heroda i jego żołnierzy, żonę Heroda, diabła, Żyda, śmierć i anioła”.

Natomiast „małych chłopców przebranych „cudacznie”, przepasanych w pasie powrósłami ze słomy, nazywano szczodrokami lub nowoleciętami. Śpiewali oni kolędy i wierszowane życzenia”.

Kolędowanie z maszkarami pełne magii

Dziś kolędowanie ma wymiar podtrzymywania tradycji, a jego charakter jest „rozrywkowy”. Kiedyś było zupełnie inaczej. Kolędowanie przepełniała magia i symbolika, które miały wpłynąć na zapewnienie urodzaju. Dotyczyło to zarówno strojów kolędników, zwyczajów, śpiewanych pieśni jak i recytowanych tekstów. Wszystko było traktowane bardzo poważnie, ponieważ wierzono w magiczną moc tych rytuałów.

Dlatego wśród kolędników były grupy chodzące z tak zwanymi maszkarami zwierzęcymi. Wiązały się one częściowo z dawnymi wierzeniami pogańskimi.
I tu można było spotkać kobyłkę (konika), niedźwiedzia i turonia. Każda z postaci była inna. „Turoniem był mężczyzna ukryty pod derką i trzymający zatknięty na kiju kosmaty łeb z rogami, kłapiącą paszczą oraz skórką z jeża lub gwoździami na pysku – do kłucia dziewcząt i straszenia dzieci. Kobyłka to figura podobna do Lajkonika, z „jeźdźcem” przebranym za krakowiaka, rycerza lub król. Kostium niedźwiedzia wykonany był ze skóry, którą kolędnik nosił obróconą sierścią na wierzch, lub w całości upleciony ze słomy”.

Pełen symboliki turoń

Warto bliżej przyjrzeć się turoniowi, ponieważ kojarzony jest nawet dziś i wiąże się z nim niezwykła symbolika. Etnografowie uważają, że ta oryginalna postać kolędnicza inspirowana jest
turem żyjącym w polskich puszczach kilka wieków temu. Jego siła i witalność sprawiły, że wzorowany na nim turoń oprowadzany był przez dawnych Słowian po polach, aby te obfitowały w dorodne polony.

Nie trudno więc domyślić się, że mężczyzna przebrany za turonia musiał być energiczny i zwinny, ponieważ ta maszkara musiała być wyjątkowo zabawna i „rozbrykana”. Kiedy już turoń dostarczył uciech domownikom… padał na ziemię i umierał. Dlaczego? Wiązało się to z dawnymi wierzeniami, które w jego śmierci i odrodzeniu widziały przyrodę budzącą się do życia po zimie.

Turoniowi towarzyszyli „Żyd, dziad, Cygan i Cyganka oraz, charakterystyczna tylko dla Lachów Sądeckich, nie ma postać – człowiek ubrany w biały, wypchany słomą kostium, w kapeluszu na głowie, na twarzy miał często maskę z zaklejonymi ustami – aby zaznaczyć, że jest niemową, w ręku trzymał wiadro z wodą i kropił ludzi; nie mówił tylko wydawał pomruki”.

Wśród grup kolędniczych można było spotkać też chłopców chodzących po domach z gwiazdą na kiju lub szopką z nieruchomymi figurkami. Zdarzało się też, że szopka była kukiełkowa.

Jak widać, kiedyś kolędowali głównie młodzi chłopcy i mężczyźni. Było im to bardzo „na rękę”, ponieważ dzięki temu kawalerowie mogli „legalnie” rozejrzeć się po domach za pannami.

Kolędowanie trwało do Święta Trzech Króli. Natomiast od 6 stycznia do święta Matki Bożej Gromnicznej, czyli 2 lutego, zaczynał się czas zabawy. Kończył się on wraz z nadejściem wielkiego postu.

Zdjęcia i informaje zostały zaczerpnięte z serwisu sadeczanin.info oraz z portalu historycznego dzieje.pl